piątek, 18 grudnia 2015

Nosferatu, czyli dylogia grozy

W dzisiejszych czasach wampiry nie wzbudzają lęku, szacunku ani chociaż niepokoju. Saga "Zmierzch" i jej następcy wytępili prawdziwych krwiopijców skuteczniej niż jakikolwiek wioskowy samosąd połączony z przebiciem serca kołkiem (które zdarzały się jeszcze w XIX wieku, również na ziemiach polskich!). Warto jednak przypomnieć kultowy film, od którego tak naprawdę wszystko się zaczęło, i jego remake, który znacząco rozwinął zawarte w nim koncepcje. Mowa rzecz jasna o dziełach "Nosferatu - symfonia grozy" F.W. Murnaua i "Nosferatu wampir" Wernera Herzoga.

Zaczęło się od wszystkim dobrze znanej powieści Brama Stokera "Dracula". Historia rumuńskiego hrabiego, który okazuje się być wampirem i zaczyna terroryzować małe angielskie miasteczko, jak ulał pasowała do niemieckiego kina ekspresjonistycznego lat 20. XX wieku. Dostrzegli to Enrico Dieckmann i Albin Grau, współzałożyciele studia filmowego Prana Film. Ich zamiarem było tworzenie filmów o tematyce okultystycznej i fantastycznej. Sam pomysł o nakręceniu obrazu o wampirze wyszedł od Graua, którego zainspirowały własne doświadczenia z czasu wojny - w 1916 serbski farmer opowiadał mu, że jego ojciec jest wampirem. Dieckmann i Grau zlecili Henrikowi Galeenowi napisanie scenariusza opartego na wspomnianej powieści "Dracula". Nie przejmując się kompletnie brakiem praw do jej ekranizacji, Galeen po prostu pozmieniał nazwiska postaci oraz zmodyfikował czas i jedno z dwóch miejsc akcji. Zamiast o Jonathanie Harkerze i jego żonie Minie  z Whitby (w Wielkiej Brytanii w latach 90. XIX wieku) mamy Thomasa i Ellen Hutter w fikcyjnym miasteczku Wisborg (w Niemczech, w 1838 roku). W filmie nie pada nawet słowo "wampir" - mówi się tylko o tajemniczym Nosferatu.
Ostatecznie "Nosferatu: Symfonia grozy" wyszło na ekrany w 1922 roku i z miejsca zostało ogłoszone szalenie nowatorskim dziełem. Niektórzy wręcz zarzucali reżyserowi, że obraz jest... zbyt wyraźny, co nie pasuje do stylistyki horroru. A strona wizualna filmu była dla Friedricha Wilhelma Murnaua bardzo istotna. Trzymał się on kurczowo scenariusza, w którym nie brakowało porad, jak nakręcić daną scenę, jak ją wykadrować i jakie ma ona mieć tempo. Gra światła i cienia odgrywała ogromną rolę w budowaniu napięcia, a Murnau wiedział, jak to wykorzystać. Wisienką na torcie był występ Maxa Schrecka w tytułowej roli hrabiego Orlocka (nie Draculi, to kolejna zmiana zaproponowana przez scenarzystę). Zagrał tak dobrze, że niektórzy twierdzili, że sam aktor jest wampirem (powstał nawet film "Cień wampira", według którego Murnau faktycznie zatrudnił krwiopijcę).
Wdowa po Bramie Stokerze nie dała się nabrać innymi nazwiskami i w historii Huttera i hrabiego Orlocka bezbłędnie rozpoznała kluczowe elementy z najsłynniejszego dzieła swojego męża. Doprowadziło to do sprawy sądowej, a następnie - na wskutek wyroku - do ogromnych kar finansowych i w konsekwencji do upadku studia (dla którego "Nosferatu" był debiutem). Nakazano również zniszczyć wszelkie kopie filmu, ale na szczęście kilka taśm ocalało do dziś.
Na tym nie skończyła się historia "Nosferatu". Ponad pięćdziesiąt lat później, gdy Florence Stoker zmarła, a prawa autorskie przestały być problemem, opublikowane oryginalne taśmy z filmem. Niemiecki reżyser Werner Herzog, uważający "Symfonię grozy" za największe niemieckie dzieło filmowe, postanowił nakręcić jego remake. Tym razem przywrócono bohaterom nazwiska z powieści (choć zamieniono imiona sióstr Miny i Lucy), a terminów "Nosferatu" i "wampir" używano zamiennie. Ostatecznie film ukazał się pod tytułem "Nosferatu: Phantom Der Nacht" ("Widmo nocy" albo "Nocne widmo"), w większości krajów przetłumaczonym jako "Nosferatu wampir".
Zdecydowanie był to nietypowy remake. Herzog zastosował niespotykany zabieg - odwzorował w całości kadry z oryginalnego filmu, stawiając równie duży nacisk na grę światła i cienia.
Oba dzieła różnią się jednak. Przede wszystkim bohaterowie "Nosferatu wampira" są bardziej niejednoznaczni. W "Symfonia grozy" postacie dzieliły się na krystalicznie dobre oraz do szpiku złe. Tymczasem u Herzoga hrabia Dracula (w świetnej interpretacji Klausa Kinskiego) ukazuje nam znużenie swoim nie-życiem oraz dojmujące poczucie osamotnienia. Z kolei ludzie (u Murnaua niewinne ofiary) wyraźnie okazują nieczyste pobudki, fascynują się śmiercią. Różni się także zakończenie - zamiast zdecydowanego happy endu u Herzoga tak naprawdę mamy ponurą wizję następcy Draculi (celowo nie zdradzam, o kogo chodzi, na wypadek, jakby ktoś nie widział tego filmu, a miał taki zamiar). No i jest jeszcze Lucy - Mina u Stokera, Ellen u Murnaua, wybija się na tle tych dwóch postaci, zepchniętych na margines. Zagrana przez obłędnie piękną Isabelle Adjani pani Harker pokazuje ducha walki i determinację, jakiej próżno szukać nawet u wielu współczesnych heroin filmowych.
Filmowcy chętnie podchwycili nowy image wampira. Trzynaście lat później Francis Ford Coppola nakręcił swoją wersję Draculi, w której hrabia jest wprost ukazany jako niespełniony kochanek, rozpaczliwie pragnący miłości. Niestety, niektórzy poszli jeszcze dalej, czego efektem jest saga "Zmierzch" - prawdziwy zmierzch złotej ery wampirów (choć tak naprawdę o zachodzie słońca to one się dopiero budzą). Od tego czasu powstało jeszcze wiele dzieł o krwiopijcach - jak choćby prześmiewcze, acz niezbyt udane "Mroczne cienie" Tima Burtona oraz bardzo słaby "Dracula: historia nieznana", niemający wiele wspólnego ani z powieścią Stokera, ani z historycznym pierwowzorem hrabiego. Warto jednak pamiętać o obu częściach "Nosferatu" (choć czy mówienie o częściach w przypadku oryginału i jego remake'u ma sens? Oto jest pytanie), które pomimo wieku do dziś potrafią wywołać ciarki na plecach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz